Po zdobyciu uznania na rynku komponentów komputerowych i laptopów do gier, tajwański producent Gigabyte rozrósł się, zaczynając od produkcji monitorów, dysków SSD, słuchawek i wielu innych rzeczy pod marką Aorus. W końcu doszło do klawiatur. I wtedy specjaliści z Gigabyte postanowili podejść do sprawy tak poważnie, jak to tylko możliwe, aby debiutanckie produkty Aorusa niewiele ustępowały topowym analogom firm Razer, HyperX i SteelSeries. Ogólnie rzecz biorąc, postanowili stworzyć klawiaturę, której zabranie na turniej e-sportowy nie byłoby krępujące.


Jeśli chodzi o gamę modeli, gdzie konwencjonalny Razer wypuściłby kilkanaście podobnych do siebie modyfikacji, Gigabyte ograniczył się tylko do 3 modeli różnych typów. Podstawowa Aorus K1 to klasyczna pełnowymiarowa klawiatura do gier z wytrzymałą metalową obudową, wysokiej jakości przełącznikami mechanicznymi Cherry, kontrolowanym oświetleniem RGB Fusion i wbudowaną pamięcią do przechowywania niestandardowych profili. Wyceniony na mniej niż 100 dolarów, zasadniczo daje graczom wszystko, czego potrzebują, aby dominować w Internecie.

Nieco droższy Aorus K7 na pierwszy rzut oka wygląda tak samo jak K1, jednak diabeł tkwi w szczegółach. K7 wygląda bardziej wyrafinowanie i ciekawie, ma lepsze i trwalsze nakładki na klawisze, stabilizatory mają dodatkowe smarowanie, a antypoślizgowe podpórki można regulować niezależnie od siebie. Otóż topowy Aorus K9 ma absolutnie wszystko, co powyżej, z tą różnicą, że zamiast mechanicznych przełączników od Cherry zastosowano w nim elitarne i nieco eksperymentalne przełączniki optyczne Flaretech o żywotności kliknięcia zwiększonej z 50 do 100 milionów. Można powiedzieć, że hasło reklamowe, że Aorusa K9 nie da się złamać, nie jest dalekie od prawdy.